Zaobserwowałem niedawno rzecz następującą. Oto źródłem najsłodszej mej rozkoszy ostatnich dni stały się codzienne, nocne posiedzenia balkonowe. Błogie chwile bezwzględnie kondensujące rozproszoną naturę umysłu w obecnym TU i trwającym TERAZ, oddalające wszelkie – tak zatrważające rozumną wrażliwość – rozważania nad jednością i niejednością bytu i czasu. Chwile, w których – za sprawą lampki taniego, wytrawnego wina i migoczących płomieni palących się świec – wszelki byt i wszelki czas znajdują swe spełnienie.

Od dwóch tygodni zasiadam zatem, z winem w ręku i myślami roztropnych ludzi w uszach, na obsranym dumnym, gołębim gównem balkonie. Zazwyczaj jest pierwsza, czasem druga w nocy. Obserwuję theatrum gasnących i zapalających się świateł. Czuję ciepło świec i wina, które subtelnie wkracza w szczeliny mego wnętrza. Stajemy się jednością. Ja, wino, świece, światła w oknach okolicznych bloków.

Owe impulsy rozkoszy zainicjowały poniekąd ukazane niżej spotkanie. Długo dojrzewało, jeszcze dłużej nabierało barw. Ostatecznie się ziściło. Od dziś wsłuchuję się w dialog, który przyniosło.


AKWARELA I TUSZ NA PAPIERZE [30X40]